środa, 8 sierpnia 2018

Prolog


     Z wściekłą miną weszła do posterunku policji. Kilku policjantów przywitało się z nią, a ona, zamiast na nich spojrzeć i odpowiedzieć, przemknęła przez korytarz do biura komendanta Abberline'a. To było chyba dziesiąte wezwanie w ciągu jednego miesiąca. Miała ochotę się do niego dobrać i udusić. Nie do końca wiedziała, czy Frye był po prostu taki nieostrożny, czy testował jej cierpliwość i ile odbiorów z komisariatu zniesie, ale zdecydowanie straciła już cierpliwość i zamierzała mu to w najbliższym czasie pokazać.
      Pociągnęła za klamkę i weszła do środka, zatrzymując się w półkroku. Zmarszczyła brwi i trzasnęła drzwiami. Podeszła do Frye'a i spojrzała na niego wymownym wzrokiem. Potem zwróciła się w stronę Freda, uśmiechając się szeroko.
    — Witaj, Freddy, znów się widzimy — odparła i przytuliła się z sierżantem na powitanie. — Szkoda, że znów podczas odbierania tego idioty — wycedziła przez zęby, patrząc na niego kątem oka. — Jacob, ile ty masz lat, do cholery, żeby się zachowywać jak nastolatek? 
      — Czterdzieści. — Prychnął. — I nie zachowuję się jak nastolatek. Zostałem napadnięty, więc się broniłem. 
      — Tak się broniłeś, że powykręcałeś mu ręce — odparł Frederick, zapalając tytoń w fajce. 
Alice popatrzyła na niego z wyrazem twarzy mówiącym wprost: „Co słucham?”.
      — Wykręciłeś człowiekowi ręce? 
      — Alice, nie zaczynaj. Broniłem się, wykręciłem je przez przypadek. 
      — Na ten temat porozmawiamy w domu  — odparła, uciszając go. 
      — Oszczędź go, ja już go skarciłem — odparł Frederick. 
Dziewczyna założyła ręce na biodra i przechyliła się w prawo, przekręcając głowę w tę samą stronę. 
     — Ostatnio też to zrobiłeś, a zrobił to samo. Może jak dostanie raz a porządnie, to się ogarnie i przestanie wdawać w bezsensowne bójki. — Posłała mu wredny uśmieszek i złowieszcze spojrzenie. — Myślę, że możemy już iść.
     — Pewnie. Mam nadzieję, że w tym miesiącu to już będzie ostatni raz, kiedy muszę cię wzywać. — Oparł się o fotel ze zrezygnowaniem. 
      — Następnym razem wzywaj Bumby'ego. Albo niech posiedzi parę dni, to się nauczy. Cześć, Freddy. — Pociągnęła Frye'a, machając do Abberline'a. 
      Alice i Jacob wyszli z komisariatu. Dziewczyna nie odzywała się do mężczyzny, który za wszelką cenę, chciał jej się wytłumaczyć. Nawet go nie słuchała. Po prostu szła obok niego, patrząc na nogi, z rękami splecionymi pod piersiami. Słyszała szepty, kiedy przechodziła obok ludzi, nawet jeśli na ulicy był niezwykły zgiełk i czasem nie można było usłyszeć własnych myśli. Słyszała, kim była. Słyszała wszystkie wyzwiska i bzdury na jej temat. A może nie do końca były bzdurami? 
Jacob stanął przed nią i łapiąc za ramiona, potrząsnął nią. Uniosła głowę i spojrzała na niego. Jej oczy błyszczały przez łzy, które się w nich nagromadziły. Patrzył na nią pytająco, ale i z pewnym zaniepokojeniem w oczach. 
    — Znowu dosłuchujesz się pierdół? — spytał, a po jej lewym policzku spłynęła łza. — Alice, jeżeli chcesz być mentorką, to musisz wreszcie kontynuować leczenie. Jesteś za słaba psychicznie, by komuś mentorować. 
      — Nie jestem — syknęła przez zaciśnięte zęby. — Mam się dobrze. Udało mi się przejść chrzest, więc dam radę być trenerką i mentorką. A leczenia nie potrzebuję, już jestem zdrowa.
   — A więc udowodnij, że nie potrzebujesz niczego i jesteś w stanie udźwignąć wszelkie niepowodzenia. Ostatnio nie udało ci się zabić Thomasa Roobera i znowu się załamałaś. 
       — Ja nie... — Odwróciła wzrok i głowę. — Naprawdę źle się z tym czułam. 
Jacob potarł jej ramiona i zachichotał.
       — A więc wujek dobra rada da ci, kto by się spodziewał, dobrą radę. Nie przejmuj się. W swoim życiu miałem kilka nieudanych akcji. Jedna, która zakończyła się fiaskiem, to nie koniec świata. 
Westchnęła i spojrzała mu w oczy.
       — Jestem gotowa na to, by być mentorką — odparła z pewnością w głosie. 
      — To dobrze, bo w piątek przyjeżdża twój wychowanek. Angus jak zwykle nie chce słuchać. — Objął ją ramieniem i wszczęli dalszą podróż do sierocińca. — Przyjeżdża z Paryża, więc będziesz miała Francuzika pod skrzydłami. Czekam na wasze dzieci.
      — Zaraz, zaraz, nie szukam narzeczonego tylko ucznia. — Zdjęła jego rękę ze swojego ramienia. 
    — Oj tam, narzeczony to przy okazji. — Szturchnął ją ramieniem, a ona spojrzała na niego niepoważnie. — Oj no nie patrz tak na mnie. Moja siostra nie ma dzieci, to chociaż pozwól mi twoje wychować. 
       — Cuda się zdarzają. — Wzruszyła ramionami. — Kto by chciał kobietę z psychiatryka?
       — Oj tam, nie przesadzaj.
       — Jak się zwie mój wychowanek? — Zapytała, poprawiając loki, które opadły jej na twarz.
       — Lucas de la Serre, francuski nowicjusz.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. LUCAS! W KOŃCU! TAK! OŁ JE! TYLE MARUDZENIA O LUCASA I W KOŃCU JEST! ALICE I LUCAS TO MÓJ NAJLEPSZY SHIP Z TWOICH OPOWIADAŃ. ALICAS? A MOŻE LULICE? ALICAS LEPSZE!

      CUDOWNY ROZDZIAŁ! KOCHAM! KOCHAM LUCASA. CZEKAM NA NEXT Z NIECIERPLIWOŚCIĄ. W KOŃCU LUCAS! OŁ JE!

      DEMON <3

      Usuń
  2. Będzie się działo, czuję to.
    Jacob, taki stary, a w kłopoty się jeszcze pakuje. Zdecydowanie z tego nie wyrósł.

    Alice będzie miała nowego wychowanka. Hmmm... Lucas. Już się nie mogę doczekać aż się pojawi.

    Świetny prolog!

    Do następnego!

    Buziole 😘😘😘😘

    Less

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń